sobota, 15 sierpnia 2009

niedziela, 14 czerwca 2009

Ile kalorii ma dusza ?

Pastor Jack Flowstone to nietuzinkowa postać, która drapieżnie wydrapała swoje imię na murach historii kościoła katolickiego. Należy zaznaczyć, że kaznodzieja nie żyje już od ponad 120 lat. Zmarł samotnie wyklęty przez rodzinę, najbliższych przyjaciół i stolicę apostolska, która narzuciła na niego brzemię heretyka. Historycy z U.S. wgłębiający się w jego sylwetkę podkreślali, że duchowny dokonał żywota w dziwnych okolicznościach. Lekarze w karcie zgonu wypisali zawał, jednak przy zwłokach znaleziono odręczną notatkę Flawstone'a. Wynikało z niej, że niepohamowana furia Watykanu spadła na niego w formie posłańca śmierci, który wtarł mu w skórę truciznę. Nim zatrzymała ona jego serce pastor zorientował się w sytuacji i zdążył to zanotować. Warto zapoznać się z bluźnierczymi poglądami duchownego, które sprowadziły nań zgubę. Była to rozprawa teologiczna traktująca o duszy, autor szeroko opisał początki owego pojęcia i jego ewolucję w świadomości wierzących, powoływał się na mało popularne tłumaczenie starego testamentu na podstawie którego wywnioskował, że dusza w istocie to pasożytnicza gąbka, którą nasiąka miłością do stwórcy, która zresztą ten ostatni się żywi. Jednak znudziła mu się przeciętna strawa i zapragnął miłości kogoś potężniejszego od siebie w tej roli Pastor widział Jezusa syna Bożego. Kościół jako instytucja nader konserwatywna lubująca się w sprawdzonych rozwiązaniach rozprawę spaliła a jej twórcę obarczyła najdotkliwszym pakietem klątw. Do naszych czasów nie zachowała się ani jedna kopia woluminu, oczywiście oryginał spoczywa w bibliotece stolicy Piotrowej. Niestety poza najbardziej zaufanymi ojcami teolog - historykami zobowiązanymi tajemnicą nikt nie ma do niej dostępu.

środa, 3 czerwca 2009

Lulek czarny


Światłe umysły z dziedziny, której patronuje Teofrast ochrzciły Lulka fachowym terminem Hyoscyamus niger. Owa drobna roślinka nie zniewala pięknym bukietem kwiecia ani tym bardziej swym aromatem. Na pierwszy rzut oka wydaje się zdecydowanym faworytem w kategorii miss przeciętności. Pierwszy raz natknąłem się nań na IV bądź V roku studiów. Spotkanie miało miejsce w podręczniku botaniki, pomagałem ówczas serdecznemu przyjacielowi w przygotowaniach do egzaminu z zakresu diagnozowania i usuwania toksyn z organizmu. W pamięć zapadła mi wyżej wymieniona nazwa z powodu niezwykle błahego ... rozbawiła mnie do łez. Drugie spotkanie miało miejsce wczoraj podczas rutynowego spaceru w Parku Szczytnickiem. Wschodnia niepielęgnowana polana okraszona tuzinem ławek była szczelnie zakrzaczona dziką florą w tym Lulkiem. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego gdy by nie wyjątkowe właściwości rośliny. L-hioscyjamina i L-skopolamina występujące w korzeniu porażają ośrodkowy układ nerwowy, z wpływem na korę mózgową, międzymózgowie i rdzeń przedłużony. Skutki to wielomówność, nasilenie stanów pobudzenia aż do napadów szału, wzrost ciśnienia tętniczego krwi, szerokie i sztywne źrenice, podwyższona temperatura ciała i nierzadko przy dużej dawce trucizny śmierć. Większość dziko rosnących roślin zawiera substancje mniej lub bardziej szkodzące człowiekowi, Lulek wyróżnia się na ich tle jedynie tym że jest szeroko opisywany w podręcznikach medycyny sądowej. Zasuszony i sproszkowany korzeń Hyoscyamus niger jest bezsmakową i praktycznie niewykrywalną trucizną.

środa, 27 maja 2009

Miejsce w którym śmierć pomaga żywym


Prosektorium, wielka zamrażalka, w której leżakują ludzkie szczątki niczym mrożonki Hortexu. Wokół tego miejsca urosła spora pula miejskich legend. Poczynając od tych najbardziej banalnych sugerujących serie cyklicznych nawiedzeń przez duchy zmarłych do tych, że chirurdzy plastyczni ćwiczą fechtunek skalpela na bezbronnych zwłokach a kończąc na absurdalnych, zapewniających, że pracownicy owego przybytku zdradzają przejawy kanibalizmu a w przerwach między posiłkami próbują pokonać stężenie pośmiertne i stworzyć zombie. Te mity wyrosły w piekarniku po uprzednim włożeniu doń papki pop kultury składającej się na idiotyczne seriale typu zaklinacz dusz, pogromcy duchów i zmierzch. Pokolenie młodzieży za kilka lat będzie generacją odbiologicznionych wrażliwców mdlejących przy pobieraniu krwi, histerycznie wrzeszczących na bardziej krwistych seansach i podejrzewających istnienie wampirów. Dlatego jestem gotów wyjść ze śmiałą tezą, że wiedza historyczna jest poparta wycieczką do Biskupina bądź na Wawel, tak biologia powinna być uwieńczona odwiedzinami w kostnicy. Służyłoby to oswajaniu dzieci z biologiczną stroną naszej natury i zapobiegłoby ich mutacji w wydelikacone istoty dostające spazmatycznych drgawek na widok ofiary tragicznego wypadku tramwajowego. Homo sum et nil humanum a me alienum esse puto.

poniedziałek, 18 maja 2009

Co siedzi w trzewiach kanibala ?


Kanibalistyczne praktyki od zawsze były drzazgą wbitą głęboko pod paznokieć etyków. Ból wywołany tą niewygodną tematyką spowodował mały rozłam w jednolitej niegdyś grupie prawych i dobrodusznych smakoszy moralności (oni sami lubią myśleć tak o sobie, ja odbieram ich jako upośledzonych uczonych roztrząsających utopijne kwestie) Wracając do sporu wywołanego nawykami żywieniowymi, okazało się że zdecydowana większość zacnych mężów postanowiła kanibalizm potępić i nie wdawać się w dalsze dyskusje na które nalegali sympatycy owej materii. Żarliwie interesowała ich historia wyżej wspomnianego zjawiska, domagali się badań czy spożywanie ludziny jest zdrowe i smaczne i zadawali elementarne pytania jakim prawem hodujemy i pożeramy zwierzęta, istoty świadome odczuwające ból a nawet miłość do ludzkich właścicieli i czemu niektórzy uważają mistrzów kuchni za artystów a nie morderców rzeźbiących w truchle. Etycy pomyśleli chwile nad tymi zarzutami po czym dyplomatycznie określili ich autorów odszczepieńcami i dewiantami. Kiedy natomiast zaginęła gwiazda XVII wiecznej sceny moralności Jean Philippe Nivelle wyżej wspomniei dewianci zostali postawieni w stan oskarżenia za rzekome uprowadzenie i pożarcie. Philp odnalazł się pare dni później w przybytku rozkoszy. Ten przykład wspaniale ilustruje bezsprzeczny fakt, że etyka to uschnięta gałąź nauki.

poniedziałek, 27 kwietnia 2009

Szczury w ścianach


Szczurza tematyka od dwóch tygodni stała się najczęściej poruszanym wątkiem w rozmowach pracowników biblioteki. Wszystko wzięło swój początek się od niefortunnego incydentu w wschodnim archiwum. Miałem nieprzyjemność być naocznym świadkiem tego jak spora grupa ludzi pokroju tych, którzy lubią zwalniać, żeby dokładnie przyjrzeć się wypadkowi drogowemu zgromadziła się szczelnym kręgiem wokół szczurzego truchła. Gryzoniowi nie było dane umrzeć w naturalnych okolicznościach, szczegóły zbrodni są zbyt makabryczne, napiszę tylko tyle że ruchoma szafka powinna dostać podwójne dożywocie. Moi szanowni współpracownicy gdy opadł czterodniowy okres żałoby poczęli dyskutować czy ofiara z archiwum mogła mieć tu w bibliotece krewnych bądź przyjaciół. Trwoga poczęła kwitnąć na dobre do tego stopnia, że zaczęto mówić szeptem o najprawdziwszej SZCZURZEJ PLADZE. Gdy odmówiłem stania się częścią tej zbiorowej histerii moją postawę uznano za lekkomyślną. Oczywiście podjęto administracyjne kroki zapobiegawcze, które raz na zawsze zlikwidują niewidzialną człapiącą zagładę. Wynajęto ekipę anihilatorów specjalizujących się w owadziej eksterminacji ale z godną podziwu odwagą podjęli się próby walki z innymi intruzami. Owocem jaki zrodził się z ich działań było rozsypanie po wszystkich zakamarkach gmachu kolorowych granulek. Nie jestem specjalne wielkim fanem szczurów, ale nie podoba mi się sposób jaki wybrano na ich likwidacje. Mój pomysł zastąpienia niechlujnych, śmierdzących granulek na ser posypany skruszonymi listkami Aethusa cynapium czyli rosnącego wszędzie we Wrocławiu Blekotu pospolitego uznany został za romantyczny i zbyt czasochłonny. Nic ich nie obchodziło, że właśnie w taki sposób walczono z niechcianymi lokatorami od czasów powstania pierwszych europejskich bibliotek.

wtorek, 14 kwietnia 2009

Cyfrowy manuskrypt


Od najmłodszych lat próbowałem naśladować wielkich tego świata poprzez prowadzenie pamiętnika. W moim dzienniku skrzętnie notowałem najdrobniejsze szczegóły i wszelkie obserwacje, zazwyczaj dotyczyły one błahych uroków codziennego życia. I tak na kartach pamiętnika zamieszkały opisy posiłków, sprawozdania z zajęć w szkole oraz rozmaitości z życia mojej familii. Żałuje, że mój młodzieńczy zapał skryby zgasiła rutyna i brak systematyczności bowiem te trzy notesiki zapisane niewprawnym dziecięcym pismem są dla mojej prawie już dorosłej córki artefaktem (tak zwykła o nich mówić) i namacalnym świadectwem na to że kiedyś byłem dzieckiem.
Dlatego gdy koleżanka z pracy zdziwiona powstaniem bloga, który właśnie czytasz zapytała po co ? odparłem bezrefleksyjnie, że traktuje go jako wygodny, publiczny i reanimowany pamiętnik. Najbardziej zastanawiające jest to, że póki nie wypowiedziałem tych słów, sam nie zdawałem obie sprawy z powodu dla, którego powołałem do życia ten cyfrowy manuskrypt.

niedziela, 5 kwietnia 2009

Yo no creo en brujas, pero hay - Nie wierzę w czarownice, ale one istnieją


Skuteczną odtrutką na malaryjne temperatury ( o zgrozo ! 22 C) jest spacer po stabilnej przestrzeni o słusznym stopniu wilgotności, doskonale w tej roli wypada park Szczytnicki. Gdy tylko dotarłem na miejsce, zorientowałem się, że nie tylko ja wpadłem na genialny pomysł spędzenia sobotniego popołudnia. Zielona oaza przeżywała najazd hordy tubylców betonu. Zajmowali się oni głównie okupowaniem ławek i utrudnianiem ruchu w wąskich alejkach (tyczy się to głównie kobiet, które jak w transie pchały przed sobą wózek z małym tubylcem na pokładzie, który taranował wszystko z gracją lodołamacza). Miałem na podorędziu jedynie egzemplarz Domu Ciszy Orhana Pamuka, wykluczało to jakąkolwiek walkę gdy szykowałem się już do odwrotu spotkałem Czarownicę.
Tak przynajmniej się przedstawiła, była to niewątpliwie osoba leciwa o rachitycznej sylwetce, porozumiewająca się ze światem sobie tylko znanym leśnym dialektem, gdy wreszcie przemówiła we wspólnym zrozumiałem, że albo dam jej na wino (zdziwiło mnie czemu nie zbiera na szklaną kulę) albo oberwę złym urokiem. Postanowiłem nie ryzykować i o lżejszym o 2 zł portfelu oddaliłem się w bezpieczne miejsce. Po tej metafizycznej przygodzie jestem przekonany że więcej prawdy o czarownicach kryje się w stereotypach o kobiecie w szpiczastym kapeluszu, brodawką na nosie i wrednym usposobieniu niż szlachetnej starowinie mieszkającej na skraju lasu, wspierającej okoliczną ludność w rozmaite zioła i wróżby, która źle skończyła bo napatoczyła się inkwizytorowi na krucyfiks. (Swoją drogą zwykle na stosach płonęły akuszerki, oskarżane przez łapiduchów o czarcie praktyki a tak naprawdę mścili się oni za to, że odbierały im prace).

poniedziałek, 23 marca 2009

Upierzona Żmija

Proceder nałogowego oddawania się czytelniczej pasji w połączeniu z szlachetną, ale jakże już archaiczną profesją bibliotekarza może doprowadzić do choroby zawodowej, która nie ma jeszcze kwiecistej medycznej nazwy, okraszonej szczyptą łaciny (choć lekarze - chorobotwórcy niebawem zmienią ten stan). Wracając do tematu ostatnimi czasy zacząłem poważnie się zastanawiac czy nie dopadła mnie rutyna i jej esencja w postaci braku jakiejkolwiek satysfakcji z czytania. Myśli wirowały mi w głowie, serce kołatało z niepokoju aż natrafiłem na Popol Vuh autorstwa Dennisa Tedlocka. Niesamowite antropologiczne dzieło ! Przez kilka wieczorów oderwało mnie od rzeczywistości ... poznawałem wierzenia Majów ich proroctwa, szczegółowe opisy rytuałów (które nie były wcale znowuż takie krwawe jak zwykło się je przedstawiać w hoollywódzkiej papce). Mało tego autor zadbał o komplet wszystkich mitów i nawet miłą mej duszy szczyptę poezji.
Drogi czytelniku gorąco polecam ! Popol Vuh, Dennis Tedlock, editio 2007

W ramach ciekawostki słowniczek:

tz'ikin - jeleń
k'anti - ptaki
b'alam - jaguary
koj - pumy
che'ixi - ryby
dagott'e - puszyste kobiety (filigranowe nie cieszyły się wzięciem)
yatas'kn - pułmisek
sochoch - uczta

poniedziałek, 9 marca 2009

Potęga skryta w wersach

Choćbyśmy byli największą z powstałych dotąd ras, wiedza i technologia nie ochroni nas gdy z ciemnościach oni nadejdą jak wszyscy z ich rodzaju. Ni z ciała, ni z krwi, ni z kości, acz są wielką ciemnością, której się boimy, Jedynie bezgraniczne oddanie Panu rozpali w naszych sercach ogień, który rozproszy plugawy pomiot
- fragment kazania wielebnego Warda Philipsa, AD 1846.

Fenomenalny przykład na to, że część kleru nie może pogodzić się z Apokalipsą św Jana i zamiast pokornie przyjąć osąd Boży, zachęca do podjęcia aktywnej walki z czterema jeźcami i ich sługami.

Maria: Nie jest umarłym ten, kto spoczywa wiekami, nawet śmierć może umrzeć wraz z dziwnymi eonami.
Pietro: Ale dlaczego, miłości moja muszę dla Ciebie umrzeć ?
Maria: Ponieważ żywym kocham Cię tylko przez dzień, a martwym będę kochała wiecznie.
- duet Macabre z aktu pierwszego Benvento Chieti Bordighera, AD 1768.

Olbrzymi ładunek emocjonalny skryty w powyższym dialogu niesamowicie promieniuje na czytelnika. Podobnie jak po lekturze Urzędu Tadeusza Brezy czułem brzemię depresji przez kilka dni taki i po zapoznaniu się całym dziełem Bordighera czuje odrazę do miłości, która ma tylko jedną wadę, kończy się w raz z ostatnim tchnieniem.