poniedziałek, 18 maja 2009

Co siedzi w trzewiach kanibala ?


Kanibalistyczne praktyki od zawsze były drzazgą wbitą głęboko pod paznokieć etyków. Ból wywołany tą niewygodną tematyką spowodował mały rozłam w jednolitej niegdyś grupie prawych i dobrodusznych smakoszy moralności (oni sami lubią myśleć tak o sobie, ja odbieram ich jako upośledzonych uczonych roztrząsających utopijne kwestie) Wracając do sporu wywołanego nawykami żywieniowymi, okazało się że zdecydowana większość zacnych mężów postanowiła kanibalizm potępić i nie wdawać się w dalsze dyskusje na które nalegali sympatycy owej materii. Żarliwie interesowała ich historia wyżej wspomnianego zjawiska, domagali się badań czy spożywanie ludziny jest zdrowe i smaczne i zadawali elementarne pytania jakim prawem hodujemy i pożeramy zwierzęta, istoty świadome odczuwające ból a nawet miłość do ludzkich właścicieli i czemu niektórzy uważają mistrzów kuchni za artystów a nie morderców rzeźbiących w truchle. Etycy pomyśleli chwile nad tymi zarzutami po czym dyplomatycznie określili ich autorów odszczepieńcami i dewiantami. Kiedy natomiast zaginęła gwiazda XVII wiecznej sceny moralności Jean Philippe Nivelle wyżej wspomniei dewianci zostali postawieni w stan oskarżenia za rzekome uprowadzenie i pożarcie. Philp odnalazł się pare dni później w przybytku rozkoszy. Ten przykład wspaniale ilustruje bezsprzeczny fakt, że etyka to uschnięta gałąź nauki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz